Nasze przygotowania ograniczyły się raczej do minimum. Postanowiliśmy pojechać w Fogarasze – najwyższe pasmo Karpat Rumuńskich. Nabyłam zatem przewodniki po Rumunii (Pascal i Bezdroża) i przeglądaliśmy różne relacje w necie. Ogólny plan wędrówki górskiej oparliśmy o artykuł „Góry Fogaraskie” autorstwa Stanisława Łukasika, który ukazał się w Górskiej Gazecie Internetowej. Mieliśmy zamiar pokonać opisywaną tam trasę. Od znajomego kolegi dostaliśmy mapę Fogaraszy. Wszystko wydawało się dobrze zaplanowane i uzgodnione.
Najwięcej problemów sprawiła nam organizacja dojazdu do Rumunii. Pierwotny plan zakładał dojazd bezpośrednim pociągiem. Jednak informacja w PKP działa lepiej nie mówiąc jak. W każdym miejscu mówiono nam coś innego> Dotyczyło to zarówno pociągów jak i cen. W wielu miejscach bezradnie rozkładano ręce i mówiono, że tak się nie da, że to niemożliwe. W końcu poddaliśmy się i postawiliśmy na dojazd do Rumunii autobusem relacji Przemyśl – Suczawa. Bilety zarezerwowaliśmy bez problemu telefonicznie. Pozostało tylko skompletować sprzęt i w drogę.
Sprzęt kompletowaliśmy na zasadzie: im mniej tym lepiej. Zależało nam na tym, aby nasze plecaki ważyły jak najmniej. Wiadomo było, że czeka nas noszenie naszego dobytku na plecach. Zatem rzeczy osobistych zabraliśmy minimum z minimum. Każdy z nas posiadał w miarę jak najlżejszy śpiwór z optymalną temperaturą około 0° C. Każdy posiadał karimatę lub matę samopompującą, menażkę, kubek, niezbędnik, czołówkę. Dwa namioty na całą ekipę okazały się wystarczające. I dobrze zaopatrzone apteczki. Wbrew pozorom, choć nikomu się nic nie stało, wiele korzystaliśmy z wyposażenia apteczek.
Najwięcej miejsca w naszych plecakach zajmowało jedzenie. Tu też było ono przemyślane starannie. Wiedzieliśmy, że w górach nie ma co liczyć na kupienie czegokolwiek. Zatem musiało ono ważyć niewiele a równocześnie być odpowiednio kaloryczne i pożywne. Doskonale sprawdziło się musli, wszelkiego rodzaju bakalie, mleko w proszku, kaszki dla dzieci, wszelkiego rodzaju jedzenie liofilizowane. Poczynając od zupek w proszku, przez warzywa, kisiele, budynie. Niezbędny okazał się też kuskus i błyskawiczne płatki ryżowe. Doskonałym dodatkiem mięsnym może okazać się salami. Do tego wszystkiego dobrze dobrane przyprawy i można sporządzić naprawdę smaczny posiłek. Nie obeszło się także bez batoników musli. Gdy przewidziane są dwa posiłki dziennie ważne jest, aby coś w międzyczasie przegryźć (batonik, rodzynki, morele, suszona żurawina, słonecznik, itp.).
Niezbędne okazały się też butelki na wodę. Każdy z nas dźwigał na plecach przynajmniej 3 litry wody. Miejscami w górach dostęp do wody mógł być ograniczony. Średnio co dwie, trzy godziny można było uzupełnić braki w butelkach.