Z plaży wróciłyśmy jak już świtało. Krótka drzemka, śniadanie, pakowanie drzemka. I trzeba było opuścić pokój. Poszłyśmy na lunch i władowałyśmy się do basenu. Po godzinie z kawałkiem już byłyśmy w głównym budynku u Anisa i piłyśmy ostatnią tunezyjską herbatkę. I w końcu przyszedł czas pożegnań i obietnic. I już siedzimy w autobusie do Tunisu. I tylko łza kręci się w oku, że wracamy, że powrót, że nie zostajemy.
Na lotnisku początkowo nic nie zapowiadało tego, co miało nastąpić. Czekamy grzecznie na samolot, a tu cisza. Mija godzina, dwie, pięć i pojawia się dopiero pierwsza informacja. Niby optymistyczna, ale jak się okazało 20 minut czekania przeciągnęło się w kolejne trzy godziny. Po kolejnych dwóch dowiadujemy się, że nasz lot został odwołany.