Wskakujemy do autobusu relacji Przemyśl – Suczawa. I zaczyna się czeski dla nas film. Nikt z nas nie wie o co chodzi. W końcu udaje się nam zająć miejsca. I jedziemy. W autobusie większość ludzi to Rumuni. Poza naszą piątka może z 10 osób to Polacy. Dojeżdżamy na granicę polsko-ukraińską: Medyka – Szeginie. Spędzamy tu około godziny czasu, wypełniamy różnego rodzaju papierki, które sprawiają nam nieco kłopotu. Z pomocą przychodzi nam poznany w autobusie – Wojtek. Dochodzimy do wniosku, że ukraińska straż graniczna jest niemiła. Jednak bez większych przeszkód przekraczamy granicę i jedziemy dalej.
Jakieś 10 km za granicą zaczyna się robić wesoło. Dwie rumuńskie kobity zaczynają obsługę autokaru. Jedna polewa wódkę, druga colę. Nagle pojawiają się skrzypce i akordeon. Impreza na całego. Początkowo myśleliśmy, że to z powodu przekroczenia granicy. Jednak szybko zostaliśmy wyprowadzeni z błędu. Okazało się, że następnego dnia córka kierowcy wychodzi za mąż.
Droga wlekła nam się w nieskończoność, odliczaliśmy godziny do końca podróży. Ukrop i ten specyficzny zapach dawały się we znaki. I te dziwne sytuacje, kiedy zjeżdżamy z trasy i dojeżdżamy do jakiejś wioski. I przepakowania i handel z miejscowymi. Do dziś tak naprawdę nie wiemy do końca co przewoziliśmy (przemycaliśmy) przez granicę. W końcu lądujemy na granicy ukraińsko – rumuńskiej (Parubne-Siret). Po dość szybkich formalnościach (ok godzinnych) ruszmy już do Suczawy. I nasze zdziwienie nie ma końca. Jesteśmy trzy godziny przed planowanym przyjazdem. Pasuje nam to, tym bardziej, że nie mieliśmy konkretnych planów na dalszą drogę. Wojtek zasugerował nam, abyśmy udali się do Paltinoasy do Domu Polskiego. Tak też robimy.
Na dworcu w Suczawie wsiadamy do taksówki. Pierwsze słowa naszego kierowcy wprawiają nas w zdumienie: „Buena Rumunia, no problema”. I to nieważne, że kierowca nie wiedział do końca, gdzie ma nas zawieść. Nieważne też, że miał problemy ze wzrokiem. Zarzucił nam świetną muzę i nauczył kilku słów po rumuńsku. Był bardzo sympatyczny i za wszelką cenę chciał nam pomóc. Po lekkim błądzeniu po wsi w końcu udaje nam się dojechać na miejsce. Przywitani zostajemy przez Panią Stefanię. Objaśnia nam wszystko, co i jak. Okazuje się, że w Domu Polskim jest grupa młodzieży rumuńskiej, która nam na powitanie serwuje herbatę z lipy. Zmęczenie robi swoje. Po szybkiej kolacji padamy do łóżek. A nad okolicą szaleje burza i ulewny deszcz. Stwierdzamy zgodnie, że to była rozsądna decyzja z przyjazdem do Paltinoasy. Zastanawiamy się też nad pogodą na dalsze dni. Pełni wrażeń zasypiamy.