Budzimy się dość późno. Pogoda za oknem piękna. Leniwie przygotowujemy śniadanie i jakoś tak nie bardzo chce nam się ruszać z miejsca. Podoba nam się okolica. Jednak nie ma się co zbytnio ociągać. Około południa jesteśmy gotowi do dalszej drogi. Dreptamy w kierunku miejscowości Gura Humorului. Upał daje się powoli we znaki, a plecaki ciążą z każdym krokiem coraz bardziej. Wzbudzamy ogólne zainteresowanie mieszkańców.
Idziemy i śmiejemy się z naszych różnych przygód, z kawałów. Humory dopisują. W pewnym momencie zatrzymuje się dwóch rumuńskich chłopaków i pyta czy nas gdzieś podrzucić. Biorąc pod uwagę środek transportu nie zastanawiamy się zbyt długo. Lądujemy na drewnianym wozie do przewozu drewna, siana itp. Chłopaki mają niezły ubaw, że zabrali nas na stopa, my też mamy ubaw. W ten sposób dojeżdżamy do Gury Humorului. Tu poinstruowani przez naszych kolegów idziemy w kierunku dworca kolejowego. A tam niespodzianka. Pani w kasie nie rozmawia w innym języku niż rumuński. Język migowy, pisany na niewiele się zdaje. W końcu jakiś miły człowiek postanawia nam pomóc, choć po angielsku sam nie za wiele umie. Jednak wiemy już mniej więcej co i jak.
Zatem postanawiamy pozwiedzać miasto. Nie można o nim powiedzieć, że jest specjalnie ładne. Jednak ma coś w sobie. A ponieważ w herbie miasta znajduje sie jeleń, poczuliśmy pewną sympatię. Obeszliśmy dość szybko miasto i powróciliśmy na dworzec. Udało nam się nabyć niezbędne produkty i przygotować posiłek połączony z degustacją rumuńskiego wina.
Kiedy po raz kolejny wkroczyliśmy z Rafałem do kasy, widzieliśmy w oczach kasjerki przerażenie. Ale dość szybko udało nam się nabyć bilety do Teius. Najważniejsze było dla nas, że to już będzie bliżej gór.
Niestety z braku czas nie udało nam się odwiedzić ani jednego polecanego monastyru. Bardzo żałuję, że niestety nie dotarliśmy do choćby jednego. Do dziś mam jakiś taki niedosyt Bukowiny.
Zgodnie z planem wsiadamy do pociągu. Mamy przed sobą kilka ładnych godzin jazdy na południe. Początkowo rozgrywamy kilka partyjek w karty, przekąsamy coś, staramy się przespać. I rozmyślamy nad tym, co dalej. Z tych rozmyślań wynika jedno. Trzeba znaleźć konduktora i dowiedzieć się o dalsze połączenia. Tak więc Kinga i Rafał idą poszukać konduktora. My pozostajemy w przedziale. Po jakiejś godzinie zaczynamy się lekko niepokoić. Tym bardziej,że Rafał zabrał wszystkie bilety. Mija jeszcze jakiś czas i do przedziału wracają rozbawieni do łez nasi koledzy. Zaczyna się opowieść o przygodzie z konduktorem. Okazało się, że niestety konduktor nie rozmawia w obcym języku. Więc pokazując na mapie, gdzie chcemy dojechać, próbując porozumieć się po rumuńsku za pomocą mini słownika, Kinga i Rafał wychodzą z siebie. Po godzinie konduktor po prostu bierze nogi za pas i wieje. Po kilku minutach pojawia się drugi konduktor. Okazuje się,że on tez ni w ząb angielskiego i niemieckiego. Dowiadujemy się jednak, że możemy tym pociągiem pojechać dalej niż planowaliśmy. Super, ale jak nabyć bilety, skoro w pociągu biletów nie sprzedają. Postanawiamy się na razie tym nie martwić. Czekamy na dalszy rozwój sytuacji.
W każdym razie zapowiada się ciekawie. Po pewnym czasie konduktor przyprowadza nam dziewczynę i każe jej siedzieć z nami i dowieźć nas do Sibiu (pol. Sybin). Lekko zdezorientowana dziewczyna nie bardzo wie, jak się zachować. Na szczęście rozmawia po angielsku. Opowiada nam, jak to bardzo zdesperowany konduktor prosił ją, aby zaopiekowała się grupą Rosjan. Valentina okazała się bardzo miła studentką anglistyki i japonistyki. Zszokowała nas swoją wiedzą dotyczącą Polski. Zdziwiona pytała czemu nie podobały nam się książki Sienkiewicza (Quo Vadis, Trylogia) czy Reymonta („Chłopi”). Biorąc pod uwagę, że nasza wiedza dotycząca Rumunii była znikoma, Valentina posiadał ogromną wiedzę o naszym kraju. Dowiedzieliśmy się też wiele na temat życia w Rumunii, studiów, postrzegania tego kraju przez Europejczyków, legend, troszkę historii. Miło płynął nam czas. Nawet nie zauważyliśmy kiedy przejechaliśmy Teius. W Vintu de Jos przesiadamy się na pociąg jadący do Sibiu. Valentina pomaga nam nabyć bilety do miejsca docelowego naszej podróży.
W pociągu do Sibiu zasypiamy kamiennym snem. Godzina drogi i jesteśmy na miejscu. Tu żegnamy Valentinę i czekamy na pociąg do Sebes Olt. Zmęczenie powoli daje się we znaki.