okalną kolejką podmiejską (o znacznie wyższym standardzie) pokonujemy ostatnie kilometry do stacji docelowej – Sebes Olt. W kolejce też poznajemy miejscowego Rumuna, który podobnie jak my wybiera się w Fogarasze. Proponuje nam, że doprowadzi nas do szlaku (ponoć słabo oznakowany) i tam możemy się rozstać. Przystajemy na propozycję. Mkniemy żwawym krokiem w kierunku Sebes de Sus. 5 km. asfaltem daje się we znaki. Zmęczenie daje w kość. Wioska urzeka nas swym pięknem, jednak dość szybkie tempo towarzysza wędrówki nie pozwala na zbytnie rozprężenie. Wchodzimy na szlak. I powoli pniemy się w górę. Jesteśmy wdzięczni naszemu przewodnikowi, bo faktycznie wejście na szlak z wioski było marnie oznakowane. Po godzinie wspinaczki docieramy na miejsce, gdzie mamy źródełko. My postanawiamy pozostać tu na dłużej, odpocząć i zjeść śniadanie, choć dochodzi już południe. Tak też robimy. Przy okazji bierzemy prysznic polewając się wodą ze butelek i menażek. Tu też decydujemy się na dwugodzinne leżakowanie.
Około godziny 15 zbieramy się do dalszej drogi. Lenistwo każe nam się ociągać, ale wiemy, że mając takie tempo nie dojdziemy nigdzie. Zatem zbieramy się i mkniemy powoli w górę. Droga wlecze się niemiłosiernie. Rafał z Kasią znikają na horyzoncie. Po kilku godzinach marszu dopada mnie kryzys. Mam dość. Patrzę na Kingę i widzę, że i ona ma już serdecznie dość. Ale trzeba iść dalej. Szlak nasz (czerwone trójkąciki) wiedzie nas grzbietem Culmea Moasa. Po pewnym czasie okazuje się, że we trójkę zboczyliśmy ze szlaku i wylądowaliśmy w bacówce. Tu czeka nas pierwsze zaskoczenie. Baca nie pali. Częstujemy go żurawiną. Po niedługim czasie Chomik postanawia iść do miejsca, w którym mamy nocować. Jesteśmy ciekawi czy czeka tam Rafał i Kasia. Ja z Kingą postanawiamy pozostać jeszcze w bacówce. Zjawia się grupa niemiecko-rumuńska. Za ich pomocą udaje nam się nabyć mleko owcze. Wypijamy z Kingą kubek mleka, resztę zabieramy w butelce i ruszamy w górę. Powoli zbliża się zmierzch. Gdy docieramy do Refugiu Suru (ruiny schroniska), słońce już na dobre zachodzi. Rozstawiamy szybko namioty i już po ciemku przygotowujemy posiłek. Zmęczenie nie pozwala nam długo wysiedzieć. W końcu pokonaliśmy dziś ładne wzniesienie ponad 1000 metrów – nocujemy na wysokości ok 1450 m. npm. Pakujemy się zatem do namiotów i idziemy spać.