Tym razem nie sprawdziło się, przysłowie, że po burzy przychodzi słońce. Poranek przywitał nas ulewą. Nie pozostało nic innego, jak pozostać w namiocie. Do tego zerwał się wiatr. Trzeba było w namiocie zrobić podpórki z kijów do trekingu. Sen, sen, jedzenie, sen, sen, jedzenie – tak upływał nam dzień. Dopiero pod wieczór przestało na chwilę padać. Wywlekliśmy sie z namiotów rozprostować kości. Krótki spacer w okół jeziora pozwolił nam dostrzec piękne widoki w dolinie. Niestety powyżej jeziora wszystko pokrywały chmury. Gdzieś między nimi próbowało przedrzeć się słońce. Dodawało nam to optymizmu, że może jednak pogoda się zmieni. Nie na długo jednak starczyło optymizmu. Jeszcze przed zmierzchem zerwała się potężna wichura i ulewa. Miałam wrażenie, że ktoś odkręcił węża strażackiego i leje prosto w namiot. I tak oto spędzilismy kolejną noc. Nad ranem stwierdziliśmy, że miejscami zaczynamy podmakać.