O siódmej rano zaczęła się walka o zmianę rezerwacji. Nie było łatwo, musieliśmy nieco dopłacić, ale udało się.
Zatem nie pozostało nic innego, jak udać się na śniadanie. I znów każde z nas próbuje innych potraw. Dalej już udajemy się na ostatni spacer po Sighisoarze. A tam cisza, spokój, sprzątanie po festynie. Zupełnie inne miejsce niż przez ostatnie dni. Schodzimy jeszcze na targowisko, by dokonać ostatnich zakupów na drogę. Odwiedzamy winiarnię i nabywamy lokalnego trunku. W końcu wsiadamy do pociągu.
W pociągu poznajemy trójkę Rumunów. Niby jadą z nami w przedziale, ale tak naprawdę to zajmują przedział obok przy okazji pilnując, aby nikt nie zakłócał nam spokoju. Obstawa jak trzeba, zatem możemy spać spokojnie. W Rumunii nikt nawet nie raczył sprawdzić czy posiadamy bilety, podobnie było przez pół Węgier. Za to Polacy sprawdzali chyba czterokrotnie.